Z ogromną radością i wzruszeniem przedstawiam Państwu wyjątkową artystkę, a przede wszystkim wspaniałego człowieka – Weronikę Bochat. Nasze drogi połączyły się dwa lata temu przy projekcie „Broadway Dance Club” w Operze i Filharmonii Podlaskiej, i od tamtej chwili każde muzyczne spotkanie z Weroniką jest świadectwem tego, jak wielka wrażliwość i talent mogą iść w parze z niezwykłą skromnością i ciepłem.
Choć dziś znana jest szerokiej publiczności jako polski głos Vaiany z bajki „Vaiana: skarb oceanu” w animacji Disneya, to dla nas jest przede wszystkim artystką, która każdą rolę, każdy występ, każdą piosenkę wypełnia autentycznością i sercem. Od pierwszych prób urzekała nas nie tylko swoim niesamowitym głosem, ale też niezwykłą umiejętnością tworzenia wokół siebie atmosfery radości i wzajemnego wsparcia. Jej interpretacje takich utworów jak „Don’t you worry about a thing” czy „Freedom” na zawsze pozostaną w pamięci białostockiej publiczności jako momenty prawdziwej muzycznej magii.
W tym szczerym i poruszającym wywiadzie Weronika dzieli się nie tylko swoją artystyczną drogą – od występów w zespole „Guzik z Pętelką”, przez role w Teatrze Muzycznym Roma, po współczesne dokonania – ale przede wszystkim otwiera przed nami swoje serce. Szczególnie wzruszające są jej opowieści o łączeniu pasji scenicznej z rolą Mamy i radość, z jaką mówi o wspólnym występie z córką Stefanią w najnowszej części „Vaiany”.
To rozmowa-świadectwo, że w świecie sztuki największą siłą jest prawda i miłość – do muzyki, do rodziny, do życia. Weronika udowadnia, że można pozostać sobą i jednocześnie sięgać gwiazd, a przy tym zarażać innych swoim entuzjazmem i pasją. Jestem głęboko wdzięczna, że mogłam obserwować, jak swoją autentycznością i talentem przemienia każdy projekt w coś wyjątkowego.
Magdalena Stachura: Jakie są Twoje pierwsze wspomnienia związane z muzyką? Czy już w dzieciństwie ktoś szczególnie inspirował Cię do śpiewania?
Weronika Bochat: Podobno zanim jeszcze zaczęłam mówić, już wydobywałam z siebie dźwięki przypominające frazy muzyczne. Rodzice mówią, że mają nawet jakieś nagrania z tamtych czasów. Ta pasja do śpiewu pojawiła się u mnie naprawdę bardzo wcześnie. Już w przedszkolu z wielką chęcią brałam udział w różnych przedstawieniach i występach artystycznych.
Pamiętam, że w zerówce pojechałam na swój pierwszy festiwal do Bydgoszczy. Tam dostałam propozycję uczęszczania na lekcje do pana Edwarda Chonchery. Prowadził mnie indywidualnie, ale też śpiewałam w jego zespole „Guzik z Pętelką”. To było super! Jeździłam na te lekcje raz albo dwa razy w tygodniu. Już w pierwszej klasie podstawówki byłam znana jako „ta dziewczynka, co śpiewa”. Na wszystkich apelach i szkolnych wydarzeniach wszyscy wiedzieli, że jeżdżę na różne festiwale. Ta pasja naprawdę mocno się we mnie rozwijała.
Jeśli chodzi o inspirację, wydaje mi się, że sam fakt, że miałam talent, mnie napędzał. Najważniejsze było wsparcie rodziców, którzy sumiennie wozili mnie na zajęcia i dzielili ze mną tę pasję.
Magdalena Stachura: Czy w Twojej rodzinie były tradycje muzyczne? Jaką rolę pełniła muzyka w Waszym domu?
Weronika Bochat: W sumie nie przypominam sobie, żeby w mojej rodzinie ktoś specjalnie udzielał się muzycznie, poza moim wujkiem chrzestnym Rafałem i jego żoną. Oni naprawdę pięknie śpiewają i muzykują. Ale tak ogólnie, to mój tata jest najbardziej otwarty na muzykę. Ma niesamowicie szerokie horyzonty – równie dobrze słucha muzyki klasycznej, etnicznej, musicalowej czy rockowej. Co więcej, potrafi z przyjemnością włączyć sobie hip-hopową płytę!
Moja mama też bardzo lubi muzykę, choć nie wskazałabym jednego ulubionego wykonawcy. Poświęciła się głównie wspieraniu mnie – jeździła ze mną na wszelkie festiwale i konkursy. Zawsze żartowałam, że byłam jej ulubioną wokalistką, bo słuchała mnie najczęściej – czasem wręcz była do tego „zmuszona” przez te wszystkie wyjazdy i występy. Ale naprawdę, jej wsparcie było bezcenne.
Magdalena Stachura: Jak wyglądała Twoja droga edukacyjna?
Weronika Bochat: Nie skończyłam szkoły muzycznej, głównie dlatego, że w moim mieście, Solcu Kujawskim, w latach 90. takiej szkoły po prostu nie było. Bardzo tego żałuję, szczególnie teraz, kiedy moje ścieżki zawodowe skierowały się w stronę spektakli muzycznych, teatrów i koncertów. Koledzy i koleżanki po szkołach muzycznych mają taką biegłość, której im trochę zazdroszczę – szybciej rozczytują nuty, lepiej rozumieją muzykę.
Ale mimo braku formalnej edukacji wiedziałam, że śpiew to moja droga. Jeździłam na mnóstwo warsztatów. Szczególnie ciepło wspominam te z Grażyną Łobaszewską, która dodała mi ogromnej wiary w siebie. Byłam wtedy bardzo oddana śpiewaniu, przebojowa, ale w środku dość skromna. Spotykałyśmy się na różnych festiwalach i zawsze czułam jej wsparcie – jestem jej za to wdzięczna do dziś.
Pracowałam też z Elżbietą Zapendowską, Piotrem Hajdukiem, Dariuszem Lewandowskim, Mateuszem Politem i Jerzym Łazewskim. Ten ostatni, świetny aktor i pedagog, zaszczepił we mnie dodatkowo pasję do technicznych aspektów mówienia.
Przełomem było spotkanie z ludźmi z Teatru Muzycznego Roma na warsztatach. To oni zaszczepili we mnie miłość do musicali. Pamiętam, jak na piętrowym łóżku udawałam, że gram w musicalu „Koty” – to było moje ogromne marzenie. W wieku trzynastu lat dostałam się do obsady „Akademii Pana Kleksa” w Romie i od czternastego roku życia zaczęłam tam pracować.
Wcześniej brałam udział w castingu do „Romea i Julii”. Byłam wtedy za młoda na rolę Julii, ale samo spotkanie z Januszem Stokłosą i Januszem Józefowiczem było niesamowite. Mimo że nie mogłam zagrać głównej roli, uczestniczyłam w warsztatach i to było dla mnie cenne doświadczenie.
Magdalena Stachura: Użyczyłaś głosu Vaianie. Jakie były największe wyzwania w pracy nad tą bohaterką?
Weronika Bochat: Idąc na casting, nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Wiedziałam tylko, że to nowa bajka Disneya. Śpiewałyśmy fragment „Pół kroku stąd” i miałyśmy też fragment monologu Vaiany. Po długiej ciszy otrzymałam wiadomość, że będę „dziewczyną z Motu Nui”.
To była wyjątkowa chwila – spełnienie marzeń nie tylko dorosłej artystki, ale też tej małej dziewczynki, która zawsze marzyła o roli księżniczki Disneya. Szczególnie wzruszające jest dla mnie to, że przy „Vaiana 2” mogę dzielić tę przygodę z moją córką Stefanią, która gra moją młodszą siostrę w filmie.
Ogromną pomocą była praca z Wojtkiem Paszkowskim, któremu bardzo zaufałam. To on pierwszy zaprosił mnie do studia dubbingowego i otworzył przede mną te wrota. Niedawno skończyliśmy pracę nad „Vaiana 2”, krótko po jego śmierci, co ma dla mnie symboliczne znaczenie. Ważna była też praca z Agnieszką Tomicką, która otworzyła przede mną zupełnie inny świat śpiewania – świat, w którym jestem bardzo blisko siebie. To było szukanie swojej natury, zdejmowanie naleciałości i manier.
Magdalena Stachura: Jakie znaczenie ma dla Ciebie współpraca z Operą i Filharmonią Podlaską? Czy jest jakiś projekt realizowany w Białymstoku, który szczególnie zapadł Ci w pamięć?
Weronika Bochat: Współpracuję z Operą i Filharmonią Podlaską już od wielu, wielu lat. Przyjechałam tu po raz pierwszy współtworzyć „Upiora w operze” jako gościnna rola zespołowa. Dojeżdżałam wtedy z Warszawy, a że robiliśmy wcześniej tego „Upiora” w Teatrze Muzycznym Roma, to przyjechałam jako przedstawicielka starej ekipy. To było bardzo fajne doświadczenie, stworzyliśmy świetną ekipę, która wspólnie żyła w Białymstoku i zrobiła dobry spektakl.
Cztery lata temu przeprowadziłam się tu z rodziną – to rodzinne miasto mojego męża. Nie ukrywam, że to był trudny moment, bo byłam po urodzeniu córeczki Stefanii, która miała roczek. Małe dziecko, zmiana miejsca zamieszkania, jakieś perspektywy grania w Warszawie, a tu jednak czysta karta. I to właśnie opera była pierwszym miejscem, które wyszło z propozycją. Pierwszym przedstawicielem tego miejsca był Mateusz Stachura, który zadzwonił do mnie pytając, czy chciałabym wziąć udział w jego pomyśle – był to Broadway Dance Club. Oczywiście odpowiedziałam, że bardzo chętnie, i jak ruszyła ta współpraca, to nagle zaczęły się dziać inne rzeczy.
Zaczął się „Brzydki Kaczorek” Kuby Szydłowskiego, zrobiłam rolę Węgla w „Adonis ma gościa”, Marię Magdalenę w „Jesus Christ Superstar”, powstała też druga odsłona, bo to nie jest kontynuacja Broadway’a, ale „Life is a Cabaret”.
Jeśli chodzi o to, co wspominam najlepiej, to te dwa spektakle Mateusza są dla mnie szczególne – stawiają konkretne wymagania i wiążą się z dużą odpowiedzialnością, bo dostaję bardzo trudne, widowiskowe utwory, które wymagają prawdziwej pewności siebie. Jestem ogromnie wdzięczna za te zadania, bo po zaśpiewaniu takich piosenek jak „Don’t you worry about a thing” czy „Freedom”, a szczególnie dotknięcie repertuaru Arethy Franklin, czujesz, że masz w sobie prawdziwą moc, że dajesz radę, i w dodatku to się wszystkim podoba! To były naprawdę mocne momenty w tych koncertach i spektaklach – wspominam je bardzo ciepło, może nawet najcieplej ze wszystkiego, bo dały mi tyle pewności siebie, nie tylko jako artystce, ale też jako kobiecie.
Bardzo miło wspominam też te rzeczy bajkowe, choć początkowo podchodziłam do nich z dużym przymrużeniem oka. Myślałam sobie ‘dobra, zrobię szybkie zastępstwo, zagranie wrony w Adonisie to nic takiego’, a okazało się, że to bardzo sportowa rola, bardzo fizyczna i bardzo taneczna. Naprawdę miałam duże zdziwienie, gdy zobaczyłam, jak trzeba było siebie w to wszystko włożyć i jakoś poskładać. Były to piękne doświadczenia, podobnie jak rola Marii Magdaleny – takie momenty, które trudno porównywać, ale każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy. To pokazuje, że czasem najmniej spodziewane role przynoszą największe artystyczne wyzwania i satysfakcję.
Magdalena Stachura: Którzy artyści lub gatunki miały największy wpływ na Twój rozwój artystyczny?
Weronika Bochat: Jestem bardzo bliska polskiej muzyce, od lat 60., 70., 80., 90. Szczególnie inspirowały mnie nagrania Polish Funk – Haliny Frąckowiak, Grażyny Łobaszewskiej, Czesława Niemena, Ewy Bem. To mój mąż wprowadził mnie w świat Polish Funk, nawet powstał wspaniały koncert pod kierownictwem muzycznym Tomasza Filipczaka. Z zagranicznych artystów inspirowałam się Whitney Houston, cenię głos Celine Dion, Michaela Jacksona, Arethy Franklin, Olety Adams. Lubię też Anię Dąbrowską. Inspirują mnie również muzycy, których spotykam na co dzień, jak na przykład saksofonista Kamil Skorupski.
Magdalena Stachura: Czy był jakiś szczególny moment w Twojej karierze, który uznajesz za przełomowy?
Weronika Bochat: Przełomowym momentem w mojej karierze był bez dwóch zdań moment, kiedy pojawił się film „Vaiana: Skarb Oceanu”. Bardzo wiele zawdzięczam temu, że zrobiłam tę postać bardzo rzetelnie i myślę, że bardzo dobrze, i bardzo wiele mi to dało.
Magdalena Stachura: Twój mąż, Gabriel Piotrowski, jest tancerzem. Jak wygląda Wasze życie, gdy oboje jesteście zaangażowani w artystyczne kariery?
Weronika Bochat: Nasza praca jest dość specyficzna, bo nie ma tu takiej równowagi jak w standardowym trybie życia – nie jest tak, że mąż pracuje w określonych godzinach, a ja jestem jakimś tam wolnym bytem. My oboje jesteśmy takimi wolnymi bytami artystycznymi i to jest bardzo fajne. Natomiast najfajniejsze jest to, kiedy udaje nam się zachować pewien rodzaj równowagi między sobą i w świecie.
Ja mam ogromną łatwość wpadania w wir pracy, potrafię być pracoholiczką. To są takie momenty, kiedy czuję się świetnie – jestem na scenie, mam bardzo wiele różnych artystycznych doznań, mam z tego konkretne korzyści, ale jednocześnie chcę być aktywną, uczestniczącą mamą. Czasem zdarza mi się nawet trochę ograniczać czas Gabrysia na jego działania, bo dużo pracuję, ale przez lata wypracowaliśmy sobie taki system.
Jesteśmy już ze sobą 10 lat, a wcześniej byliśmy przyjaciółmi, więc bardzo dobrze się znamy i – tak mi się wydaje – bardzo się lubimy. Mamy takie mocne połączenie właśnie dzięki rozmowom. Myślę, że teraz, gdy dzieci są już trochę starsze i my sami jesteśmy dojrzalsi, już trochę więcej wiemy i potrafimy te prace tak sobie układać, żeby było „w miarę porówno” – podkreślam „w miarę”!
Magdalena Stachura: Jak udaje Ci się łączyć intensywną karierę z życiem rodzinnym?
Weronika Bochat: Po prostu lubię spędzać czas z moimi dziećmi i lubię z nimi podróżować. Nawet jeżeli jest to podróż zawodowa, lubię, kiedy mają możliwość uczestnictwa, bo dzięki temu widzą, co robię i lepiej to rozumieją. Bo jednak na co dzień obracają się w środowisku innych dzieci, których rodzice – wydaje mi się – nie wszyscy mają taki tryb życia jak my.
Te życia innych dzieci są bardziej poukładane – nie chcę nazywać tego rutyną, ale uważam, że pewna rutyna jest dziecku potrzebna, a u nas czasem jej po prostu nie ma. Wydaje mi się jednak, że dobrze sobie radzimy z tą równowagą – jakoś szybko, nawet niewerbalnie odczuwamy, gdy coś się zaburza i potrafimy wrócić na właściwe tory.
Potrafimy ten czas tak rozdysponować, żeby nasze dzieci albo uczestniczyły w naszym życiu artystycznym – czyli jak wyjeżdżam na koncerty, to jeździmy razem – albo żeby od pewnych godzin już w ogóle nie pracować, tylko mieć dla nich czas. Jest to układanka, są to często puzzle, które mają 5000 elementów i trzeba nad nimi posiedzieć trochę dłużej, ale tak jak mówię – oboje z Gabrielem chcemy być rodzicami, którzy uczestniczą, którzy są i którzy widzą swoje dzieci. To jest dla nas ważne, żeby tę całą robotę jakoś ogarnąć.
Magdalena Stachura: Czy Twoje dzieci przejawiają talenty muzyczne? Czy myślisz, że mogłyby kiedyś pójść w Twoje ślady?
Weronika Bochat: Moje dzieci zdecydowanie są dziećmi, które muzykę kochają. Na pewno Stefania jest taką dziewczynką, która ma bardzo ładny głos, bardzo ładnie śpiewa. I z nią w ogóle jest związana taka dość duża historia dla mnie, bo jestem właśnie przed premierą filmu „Vaiana 2”, w której wydarzyło się coś wyjątkowego – oprócz tego, że ja gram Vaianę, to Stefania zagra moją młodszą siostrę, więc to jest totalny czad! I to jest umiejętność, którą ona nabywa już od jakiegoś czasu sama, bo wchodzi do studia dubbingowego już bez nas, tylko jest z realizatorką, realizatorem i reżyserką bądź reżyserem i nagrywa sama – to jest po prostu coś niesamowitego.
Myślę, że tę pasję artystyczną gdzieś tam w sobie ma, natomiast ja też tą pasją jej nie obarczam. Staram się tak samo entuzjastycznie wchodzić w tydzień, w którym akurat jest nastawiona na malowanie, czy na taniec, czy na to, żeby po prostu robić treningi, bo nasze dzieci bardzo lubią sport. Staram się z taką samą uwagą akceptować i przyjmować ich pasje muzyczne, śpiewanie czy cokolwiek innego, jak inne zainteresowania.
Na przykład ostatnio widzę, że strzałem w totalną dziesiątkę było to, że Stefka chodzi na basen. On nie jest kompletnie muzycznym basenem, tylko jest po prostu basenem, na którym uczy się pływać, a widzę, że daje jej to taką radość, że póki co nie wiem, czy cokolwiek innego z zajęć dodatkowych przebiło radość bycia na basenie. Więc jestem na pewno rodzicem, który widzi predyspozycje, na pewno będę to podbijać i dopingować, ale nie narzucam się i staram się cieszyć z każdej ich zajawki i w niej uczestniczyć.
Magdalena Stachura: Jakie widzisz korzyści z wczesnego kontaktu dzieci z muzyką? Jak wygląda to w Waszym domu?
Weronika Bochat: Powiem tak – robiłam spektakl „Next to Normal” będąc w zaawansowanej ciąży. „Next to Normal” jest takim musicalem, oprócz samej tematyki, bardzo specjalnym, bo mówi o chorobie dwubiegunowej afektywnej i to wszystko jest taką rockową, fajną, nie musicalową według mnie tak klasycznie postrzeganą muzyką – to jest po prostu rock. No i Stefka ten spektakl „robiła” ze mną, będąc jeszcze w moim brzuchu. Myślę, że nie bez przyczyny teraz bardzo chętnie słucha na przykład Linkin Park!
Oczywiście uważam, że kontakt dzieci z muzyką klasyczną, musicalem czy w ogóle jakąkolwiek muzyką ma duży wpływ na rozwój dziecka. Muzyka to jest kraina nieograniczonych możliwości, nieograniczonej wyobraźni, emocji i fajnie jest w tej ścieżce temu dziecku towarzyszyć i trzymać za rękę, kiedy nas potrzebuje.
Dlatego u nas w domu jest dużo muzyki. U nas w domu włączamy muzykę, każdy tańczy, bez względu na to, że jedni robią to zdecydowanie gorzej – czyli ja – a jedni robią to świetnie – czyli moje dzieci i mój mąż! Ale ja tańczę z nimi, bawię się z nimi przy muzyce. Zasypiamy przy muzyce, budzimy się często też przy muzyce. Więc ta muzyka jest, bez względu na to jaka ona jest. I nie popadajmy tutaj w skrajności, że nagle słuchamy namiętnie disco – gusta człowiekowi podpowiadają, co jest dla niego najlepsze, i wydaje mi się, że to jest bezcenne.
Magdalena Stachura: Jak najlepiej motywować dzieci do nauki muzyki?
Weronika Bochat: Jeśli chodzi o kwestię motywacji, to chyba nie jestem zbyt dobrą osobą, żeby odpowiadać na to pytanie, bo moje dzieci są na razie w takim wieku, gdzie jeżeli dają mi wyraźny sygnał, że na jakieś zajęcia nie chcą chodzić, czy to byłyby zajęcia z gry na pianinie czy jakiekolwiek inne, to ja jednak nie cisnę. Idę za tym, co one mi mówią, bo wydaje mi się, że w tak młodym wieku to poczucie radości z zabawy, poczucie tego, że uczę się czegoś czasem w konsekwencji, przypadkiem, jest w ogóle totalnie najważniejsze. Dlatego ja nie motywuję specjalnie, ja po prostu obserwuję i jestem.
Magdalena Stachura: Jakie rady dałabyś dzieciom i młodym osobom, które marzą o karierze wokalisty musicalowego?
Weronika Bochat: Dałabym taką radę wszystkim, żeby pozostawali jak najbliżsi sobie. Nie zastanawiałabym się jak, zastanawiałabym się co – co mówię, co przekazuję, po co to robię. Jaki mam cel, żeby z czymś wyjść, co realizuję w trakcie występu scenicznego, koncertu czy spektaklu. Trzeba słuchać siebie, być blisko siebie, nie oddalać się, bo pracujemy na emocjach i czasami można się pogubić. Ważne jest rozmawianie o swoich emocjach, nie tylko z widzem, ale też z kimś zaufanym. To jest piękny zawód i chyba najważniejsze jest to, żeby przyjemność z niego przewyższała koszt, jaki się w niego wkłada.
Magdalena Stachura: Jakie masz najbliższe plany zawodowe?
Weronika Bochat: Najbliższe plany zawodowe są totalnie zwariowane! Mam bardzo wiele koncertów, bardzo wiele wyzwań muzycznych. Na horyzoncie też pojawiają się spektakle, dlatego mam bardzo intensywny czas, ale bardzo się z niego cieszę. Szczególnie czekam na „Vaiana 2” – jestem ciekawa, jak to finalnie wszystko wyszło. Niedługo pierwszy raz zobaczę film w całości, więc jestem totalnie wzruszona i poruszona tym, że jestem tam razem z moją córeczką.
A ostatnio zaczęłam też realizować projekt, który nazywa się „Wyżej”. Chodzi w nim o to, że wychodzę do ludzi na Instagramie i Facebooku z różnymi coverowymi wykonaniami piosenek z różnych gatunków, i wrzucam je bez względu na to, jak nagranie poszło. Pracuję nad tym z Michałem Gieniuszem i nagrywamy w Studiu Qultura w Sokółce. To jest tak, że po prostu wchodzę i nagrywam, a on wypuszcza to w takiej wersji, w jakiej to nagrałam. Zderzenie z tym, co nie zawsze jest precyzyjne, idealne i wspaniałe, i wypuszczanie tego do sieci daje mi taki element prawdy w internecie i na tym mi zależy.
W tym projekcie też mówię o swoich marzeniach, planach, bo często jest tak, że o czymś skrycie marzymy, tylko tego nie wypowiadamy. To nie trafia do osób, które mogłyby nam pomóc to zrealizować – czekamy, aż coś do nas przyjdzie. A z biegiem czasu, szczególnie w tych artystycznych rzeczach, myślę, że nic nie przychodzi samo – to wszystko się wytwarza, jeżeli ty działasz, jeżeli ty z czymś wyjdziesz, jeżeli ktoś ciebie zobaczy, jeżeli ktoś ci zaufa.
Myślę, że ten projekt może być bardzo inspirujący dla ludzi, którzy mają pasję muzyczną i artystyczną. Zresztą bardzo wielu wokalistów do mnie pisze, że odnajduje siebie w tym projekcie, że to jest fajne, że w zasadzie nie wiadomo co to jest, ale daje taką przestrzeń do tego, żeby zrobić coś, żeby poczuć się lepiej, żeby poczuć się wyżej.